sobota, 28 września 2013

Sushi

W końcu to surowa ryba, ryż i warzywa, więc musi być zdrowe (no paluszki krabowe to może niezbyt trafiony pomysł...). A w dodatku już samo przygotowanie tego specjału jest niezłą zabawą;) Poniżej efekt moich sobotnich wysiłków - oczywiście już na pierwszy rzut oka widać, że profesjonalistką nie jestem, ale było pyszne...



Sezon na grzyby

W ramach akcji relaksacyjnej byłam wczoraj na grzybach. Ogólnie na propozycje grzybobrania zwykle miałam jedną odpowiedź: Nie! Nie, bo w lesie są pająki. Nie, bo w lesie są węże. Nie, bo w lesie są dziki. Nie, bo jak ktoś się gubi nawet w centrum handlowym, to w lesie nie ma szans. Nie, bo nie znam się za dobrze na grzybach i nigdy ich nie widzę. Nie, bo to strasznie brudzące zajęcie. Nie, nie, nie...

Mój piękny:))
Ale Mąż mnie namówił i przyznam szczerze - fajnie było;) Oczywiście, zgubiłam się w lesie, ale spotkałam 2 inne osoby, które też się zgubiły i jakoś sobie poradziliśmy (dzięki Bogu za GPS  w telefonie). Oczywiście prawie weszłam w wielką pajęczynę rozciągniętą między drzewami, ale jak zobaczyłam tłustego pająka (fuu!) 5 cm od swojej twarzy, to tak krzyknęłam, że ryzyko spotkania dzika w promieniu 10 km spadło do zera:) Węży nie spotkałam (i dobrze, bo zawał murowany). Ubrudziłam się okropnie, ale frajda ze znalezienia grzybków była ogromna i, ku mojemu zdziwieniu, wszystkie okazały się jadalne:))

Te jeszcze piękniejsze, tylko trujące

środa, 25 września 2013

Trochę luzu nie zaszkodzi

Wzięłam sobie do serca komentarz Wioli do ostatniego posta i stwierdzam, że ma rację. Potrzeba mi trochę luzu i dystansu do własnych planów. Nie na wszystko mam wpływ i nie wszystko dzieje się tak, jak ja sobie tego życzę i to mnie naprawdę frustruje.

Dlatego dzisiaj dzień relaksu i przemyślenia kwestii własnych oczekiwań wobec siebie;) Siłownia oczywiście też będzie, ale będzie też miły spacer, bo pogoda jak na tą porę roku, piękna. Jak fajnie, że dziś mam wolny dzień!
Czas na trochę wolności od własnych natrętnych myśli

poniedziałek, 23 września 2013

Dobra dla siebie

Oto Słodki Winowajca!
Kurza stopka!! Co się stało z moja motywacją? Gdzie determinacja w dążeniu do celu? Gdzie konsekwencja w działaniu?? No wstyd mi, naprawdę wstyd... Tyle mówię i pisze o zdrowym żywieniu, o tym, żeby nie opychać się pustymi kaloriami i jak cudownie jest być na diecie, a tu znowu wpadka. Dopiero udało mi się wrócić do wagi sprzed urlopu i znowu szaleję:( Szaleństwo niby małe, ale nie powinno mi się zdarzyć. Dzisiejszy dzień bowiem zaczęłam nie od owsianki, nawet nie od kanapek.. Zaczęłam od szarlotki! Oczywiście była to nie byle jaka szarlotka, nie jakaś ze sklepu, nie z cukierni,  ale domowa, przygotowana z sercem przez Mamę, więc nie dało rady się oprzeć.. Ale to i tak mnie nie usprawiedliwia, bo powinnam być twarda i niezłomna!

Brzydka pogoda jakoś mnie skłania do pobłażania sobie (no na coś muszę zwalić całą winę). Jest szaro, jest smutno, jest deszczowo, więc trzeba jakoś poprawić sobie humor, a jak wiadomo nic nie poprawia humoru tak, jak cukier. W tamtym roku przez całą jesień i zimę pocieszałam się słodkościami i oczywiście na dobre mi to nie wyszło, chyba że ktoś wyznaje zasadę, że im tłustsza Kasia tym lepsza Kasia.. Ja zwolenniczką tej zasady nie jestem i wolałabym widzieć siebie w rozmiarze S (do którego mi jeszcze sporo brakuje) niż w XXL (z którym ledwo niedawno się pożegnałam). Muszę jakoś powalczyć z tymi niezdrowymi zachciankami, bo brzydka pogoda będzie panować przez najbliższe 6 miesięcy.. Dlatego obiecuję sobie, że w tym roku będzie inaczej i nie nabiorę znowu tłuszczyku w te brzydkie miesiące. No może kiepsko zaczęłam, ale jedno potknięcie nie przekreśla wszystkiego.

Chcę być dla siebie dobra, bo warto żyć w harmonii z własnym organizmem. Warto karmić go zdrowym jedzeniem, wyprowadzać na świeże powietrze, dbać o jego aktywność fizyczną i o dobry sen. Warto po prostu dbać o siebie. W zamian otrzymujemy ładną cerę, zdrowe włosy i paznokcie i tę świadomość, że nasz organizm nas nie zawiedzie, kiedy potrzebujemy dobiec do autobusu, nadążyć za biegnącym dzieckiem czy postać dłużej w kolejce. Poza tym gdy dbamy o właściwą higienę życia to i nasz mózg pracuje efektywniej - łatwiej nam się skupić i rozwiązać problemy, lepiej radzimy sobie ze stresem. Zyskuje też nasze otoczenie. Ja już od jakiegoś czasu mam tak, że w domu jestem wyciszona i coraz rzadziej prezentuje postawę w stylu: Kasia-Złośnica, a częściej: Kasia-MiłaIPomocna;) No bo staram się negatywne emocje zwalczyć na siłowni, wypocić swoje wewnętrzne zło i zwalczyć wszystko, co psuje mi humor. I znowu mogę być Radosną Kasią;P

niedziela, 22 września 2013

Liście lecą z drzew

Dziś początek astrologicznej jesieni, chociaż wydaje mi się, że jesień w pogodzie króluje u nas już dawno. Tak naprawdę dla mnie jesień się zaczyna gdy temperatura spadnie poniżej 20 stopni C, bo wtedy już mi jest zimno. A jak jeszcze dojdą to tego deszcze i wiatr to już w ogóle nie chce mi się wychodzić z domu..:(

Życzę sobie i Wam żeby tegoroczna jesień wyglądała tak kolorowo:

źródło: szejb.pl

źródło: familie.pl



sobota, 21 września 2013

Przed zaśnięciem

Uwielbiam wieczory i tę porę dnia, kiedy miasto bierze drugi oddech. Zmęczone tłumy śpieszą do domów, by odpocząć, inni już wypoczęci i odszykowani jadą w miasto poszaleć...Taka miła atmosfera unosi się w powietrzu - prawie nikt się nie spieszy, wszystko wydaje się takie leniwe i swobodne w porównaniu do poranka, który kojarzy się ze stresem:)

 Uwielbiam zmierzch i zmierzchowe niebo, które zawsze wygląda dla mnie jak zaczarowane. Rozmazane po niebie chmury, rozlana paleta barw.. Mogłabym na to patrzeć godzinami i tylko nadchodzący zmrok brutalnie przywraca mnie do rzeczywistości ;)


Magia jest w każdej chwili




środa, 18 września 2013

Marzenia i cele

Marzenia to taka bezpieczna strefa. Marzyć można bezkarnie i nie brać za te swoje marzenia żadnej odpowiedzialności. Gdy ktoś mnie pyta o czym marzę, to bez wahania odpowiadam, że o podróży dookoła świata (no i jeszcze o milionie innych rzeczy, a co!). Fajnie to brzmi i jest mega trudne do zrealizowania - idealne na marzenie. Ale czy rzeczywiście tego chcę?

Łatwo jest stworzyć długą listę marzeń, ale trudniej spróbować choć o krok zbliżyć się do ich realizowania. Gdybym tak naprawdę marzyła o podróży dookoła świata to już teraz zbierałabym fundusze, planowała wyprawę i spędzała długie godziny na portalach podróżniczych, a jednak tak nie jest. Tak naprawdę nie robię nic by w tę podróż pojechać...

Tak samo było z odchudzaniem. Gdyby nie to, że dostałam się do programu kształtowania sylwetki w Tuan Club, to nadal siedziałabym na kanapie i marzyła o tym by zrzucić 10 kg...

Nazwanie czegoś marzeniem sprawia, że ta sprawa staje się odległa i trudna do zrealizowania, nazwanie tego celem sprawia, że zaczynam do tego dążyć.  

Dlatego od dziś mniej marzenia a więcej planowania jak zrealizować swoje cele:)
Koniec chodzenia z głową w chmurach..
Czas zejść na ziemię księżniczko;P



wtorek, 17 września 2013

Puszka Pandory

Dobrze wiem, żeby jej nie otwierać, że nie ma sensu, że to nie jest odpowiednia pora. Dobrze wiem, że to nie przyniesie nic dobrego ani mi ani nikomu innemu. Ale kusi strasznie i męczy, bo może jednak znajdę w środku coś, czego się tam nie spodziewam..Może jest tam coś dobrego co tylko czeka abym po to sięgnęła..Jak obok niej przechodzę to wydaje mi się, że mnie obserwuje i mówi :"no otwórz mnie..chociaż na chwilkę..zajrzyj tylko..". No obsesja jakaś;) Mowa o lodówce.

Strasznie perfidne to urządzenie, potrzebne, ale perfidne. No bo jest we mnie jakiś nawyk nawyk ciągłego otwierania lodówki. Tak po prostu nachodzi mnie jakaś natrętna myśl pod tytułem "coś bym zjadła" i jestem od razu przekonana, że jak otworzę tą lodówkę to na pewno znajdę w środku coś niskokalorycznego i pysznego i coś takiego co będę mogła bezkarnie sobie zjeść. Liczę na to, że zaskoczy mnie jej zawartość, chociaż znakomicie wiem co jest w środku. Oczywiście dzieje się to zawsze między posiłkami i zawsze jak siedzę leniwie w domu. I oczywiście, pomimo że wiem że to nieekologiczne (no przecież nie można marnować energii) i szkodliwe (szczególnie dla mojej figury), to zawsze się kuszę i otwieram te diabelne drzwiczki i... wylewa się na mnie zło. Bo tam w środku są zdrowe rzeczy, które kupuje ja oraz mniej zdrowe, ale bardziej kuszące, które kupuje mój mąż i jakoś tak, w chwili nagłej pokusy, ta jego strona wydaje się ciekawsza..Oczywiście mam jeszcze rozum i silną wolę i zaraz szybko tą lodówkę zamykam, zwykle nie wyjmując z niej nic. Ale po co prowokować sytuacje potencjalnie niebezpieczne? ;)

 Jeszcze zanim rozpoczęłam odchudzanie z Tuanem, każda taka akcja otwierania lodówki kończyła się wyciąganiem jakiegoś małego smakołyku (bo przecież mały to nie zaszkodzi..) i konsumowania go od razu. I tak po kilka razy dziennie.. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że takie podjadanie to naprawdę nic dobrego (ani dla zdrowia, ani dla figury).

 Niby mówi się tyle o tym, że trzeba jeść 5 posiłków w stałych odstępach czasu, ale dla mnie brzmiało to kiedyś jak jakieś bajki dla osób, które nie pracują i mają czas, by się bawić w coś takiego. Jak już dostałam plan żywieniowy i okazało się, że ja też mam tak jeść, to się przeraziłam. Po pierwsze musiałam zacząć sobie gotować i szykować pudełeczka z jedzeniem do pracy, po drugie nie wiedziałam, czy znajdę w pracy czas na jedzenie co ok 3 godziny (w mojej pracy jest zwykle tak, że dużo się dzieje i czasem nie ma czasu nawet na kawę..) Nie było łatwo, ale się udało - do gotowania się przyzwyczaiłam, a w pracy zaczęłam lepiej gospodarować czasem i jakoś mi się udaje wytrwać przy tych pięciu posiłkach. Organizm też się przyzwyczaił i teraz już nie muszę pilnować czasu - po prostu robię się głodna o określonych stałych porach (co 3 godziny). Zrozumiałam, że to całe podjadanie jest tak naprawdę w mojej głowie i nie wynika wcale z potrzeb organizmu, który lubi uregulowany tryb życia:)

Tak wygląda mój dzień z żywieniowego punktu widzenia:)

sobota, 14 września 2013

Szaro!

Co za dzień, gdy budzisz się w niedzielę o 6:00 rano (tak-chyba zwariowałam, żeby w niedzielę wstawać tak wcześnie;)) i masz jak najlepsze chęci rozpocząć nową dobę pełną wrażeń, a tu za oknem wita Cię coś takiego - Madame Mega Szarość we własnej osobie... Brzydko, brzydko, brzydko!I zimno!
I w dodatku w lodówce kończy się mleko!!(No wiem, to żadna tragedia dla normalnych ludzi, ale ja mam jakąś obsesję na temat pewnych spraw i właśnie mleko do nich należy)
Ehh...Muszę uratować ten dzień, więc na początek kawa (wiem, wiem - kawa to zło, ale mam taką, która w większości zawiera cykorię, więc to zło trochę mniejsze) i piosenka, która od dwóch dni chodzi mi po głowie..


A później to, co zawsze pozwala mi rozładować negatywne emocje - czyli siłownia.
www.tuanclub.pl

Owoc jak kobieta

Przede wszystkim są piękne - każdy owoc to kilkanaście albo może kilkadziesiąt (nigdy nie liczyłam) połączonych ze sobą ciemnych(od fioletu do czerni), błyszczących koralików. Po drugie są kapryśne i nieprzeniknione jak my kobiety;) Nigdy nie wiadomo czy za chwilę wybuchniemy śmiechem czy płaczem tak jak nie wiadomo czy jeżyna muśnie nas słodkim smakiem czy zbombarduje kwaśnym - żeby się przekonać trzeba pójść na żywioł i po prostu spróbować:)



Nie mogę nawet określić czy je lubię czy nie, ale zawsze się na nie rzucam, bo chyba pociąga mnie ta nutka niepewności smaku (albo po prostu jestem żarłoczna;)). Mogę to na szczęście robić bezkarnie, bo są niskokaloryczne (ok. 40 kcal/100g). Ponadto wyczytałam, że korzystnie wpływają na trawienie i na układ nerwowy (uspokajają ponoć chociaż moje adhd  jest chyba na to odporne). Zawierają dużo witaminy C, a swój piękny kolor zawdzięczają antocyjanom - naturalnym barwnikom którym przypisuje się działanie przeciwzapalne oraz wspomagające w profilaktyce nowotworowej.:)


Jak sok z gumijagód:)
Koktajl bananowo-jeżynowy

piątek, 13 września 2013

Piątek trzynastego

No fajny dzień. Lubię takie piątki, bo dzisiaj wszystko co mi nie wyszło mogę bezkarnie zrzucić na ta pechową datę :) Zatem zrzucam na Ciebie Szanowny Piątku Trzynastego to że:
-zbiłam szklankę (na jakoś mi się perfidnie wyśliznęła..),
-straciłam godzinę nie wiem na co,
-rozlałam mleko przygotowując śniadanie (upss),
-oblałam się owsianką jak jadłam śniadanie (dziwnie to brzmi, ale tak było..),
-zapinka do kolczyka wpadła mi do odpływu w umywalce (perfidnie zresztą!),
-uderzyłam się w najmniejszy paluszek u stopy w kant szafki (auć!auć!AUĆ!!).

Już się szykuje perfida, żeby przebiec mi drogę:P
żródło: zapytaj.onet.pl

I to wszystko do godziny 9:00 rano... Aż się boję co mi przyniesie reszta tego dnia..

To pędzę na siłownie -->www.tuanclub.pl

środa, 11 września 2013

Wróciłam:)

Plaża, piasek, słońce - oto co zajmowało mnie mnie przez ostatnie 10 dni. Zero myślenia o pracy.. zero myślenia o problemach...I ogólnie zero myślenia:) Nie leżałam wprawdzie cały czas na plaży(tylko troszkę), bo to nie mój styl. Za to chodziłam, zwiedzałam, pływałam i starałam się spędzać czas możliwie jak najbardziej aktywnie, bo tylko tak umiem odpocząć.
zwiedzanie

trochę lenistwa

fajne widoki


chcę tam wrócić!




Konsekwencją takiego stanu wyluzowania było to, że zmienił się mój schemat dnia i posiłków.. Pozwoliłam sobie naprawdę na bardzo dużo, bo na wakacjach się nie ograniczam. Piłam drinki, jadłam lody i ciasta i z raz nawet pozwoliłam sobie na frytki..Wiem, wiem - chyba zwariowałam, żeby tak się opychać kaloriami.. Gdzie moja determinacja w dążeniu do celu? Gdzie moja silna wola?!
Cóż...Jestem tylko człowiekiem, a nawet tylko Kasią i stwierdzam, że małe szaleństwa mnie nie zabiją. Nie można tak cały czas być jak naciągnięta struna.Czasem pozbywam się tego kija od szczotki, który cały czas utrzymuje mnie w pionie i pozwalam sobie na luz. Odpoczęłam, naładowałam akumulatory pozytywną energią i nadchodzi czas, by kij wrócił;)
zrelaksowana ja - make up -->no make up i uśmiech od ucha do ucha

Wakacje się skończyły i powracam do rzeczywistości. No i ta rzeczywistość zdążyła mnie trochę przytłoczyć. Słońca nie ma, ciepła nie ma, szaro, smutno i ponuro..W dodatku wróciły wszystkie sprawy, przed którymi naiwnie próbowałam się schować - praca, obowiązki i dyscyplina, którą przecież sama sobie narzuciłam...a tak było miło;)

Pierwszą rzeczą jaką zrobiłam po powrocie było oczywiście wejście na wagę...Trochę mnie ten tema zestresował, bo przez cały tydzień szalałam niedietetycznie mówiąc szczerze..No i tutaj niestety moje obawy się potwierdziły - jak się szaleje z jedzeniem i drinkami na plaży to jakieś konsekwencje muszą być!Niestety, przykre konsekwencje.. Waga wskazała 2 kilo więcej niż przed wyjazdem! 2 kilo!!!Niby tragedii nie ma, ale to są 2 tygodnie ciężkiej pracy na siłowni w plecy, więc zabieramy się ostro za siebie i ćwiczymy jeszcze intensywniej!

Jedno spojrzenie w lustro i widzę, że cera tez już nie taka jak wcześniej - niby opalona, ale w kondycji nieco gorszej (ehh.. słodycze...). No to wracamy do diety sprzed wakacyjnego szaleństwa!

Oczywiście już tak mam, że gdzie nie spojrzę, to widzę robotę dla siebie. Bo a to trzeba posprzątać, poprać, ogarnąć dokumenty i jeszcze praca, do której w ogóle nie chce mi się wracać. A jak sięgnę pamięcią tydzień wstecz i pomyślę, że wówczas moim największym problemem było to czy się równo opaliłam z przodu i z tyłu...Oj fajne te wakacje, ale powroty to zawsze dla mnie koszmar. Muszę sobie jednak jakoś poradzić i znów się wbić w ten mój perfekcyjny schemat:)

Też jest Wam tak ciężko po wakacjach?