niedziela, 27 października 2013

Jęczmienna - kasza w trzech odsłonach

Jak łatwo można się domyślić, jestem wielką zwolenniczką kasz. Dzisiaj napiszę trochę o kaszy jęczmiennej.
Występuje ona w trzech postaciach : pęczak, łamana i perłowa (jak dla mnie każda smakuje inaczej). Ma wysoką zawartość błonnika. Zabezpiecza również przed nagłym wzrostem cukru we krwi, więc na odchudzanie jak znalazł;P Poza tym wykazuje działanie przeciwalergiczne, przeciwwirusowe, przeciwzapalne, antyoksydacyjne, antycholesterolowe i ogólnie antyzło..

piątek, 25 października 2013

Kuskus kusi

Jak już tak zaczęłam w tym tygodniu pisać o kaszach to tak szybko się nie skończy. Dzisiaj pod obstrzałem kasza kuskus. Jak dla mnie - świetny zamiennik ziemniaków dla zabieganej pani domu.
Szybko się ją przygotowuje ( wystarczy zalać wrzątkiem i poczekać chwilę i już jest gotowa), można ją jeść na zimno i na gorąco i jest w dodatku lekkostrawna. Ma też tak neutralny smak, że można ją łączyć praktycznie ze wszystkim.


Kasza jaglana - na rozgrzanie zimą

Kasza jaglana  kojarzy mi się ze Świętami Bożego Narodzenia. U mnie w rodzinie zawsze podaje się ją ze smażonymi grzybami jako jedno z wigilijnych dań. Co rok z niecierpliwością czekam na to pyszne i proste danie i nigdy nie wpadłam na to, że kaszę tą można jeść na co dzień,a nie tylko od święta:)


A okazuje się, że kasza jaglana jest nie tylko pyszna i zdrowa, ale również uniwersalna i można ją jeść zarówno na słono jak i na słodko (co jeszcze niedawno nie mieściło mi się w głowie;)). Odkryłam ją na nowo dzięki Pani Dietetyk z Tuana, która wkomponowała ją w moją dietę.


Warto sobie o niej przypomnieć szczególnie teraz, gdy na zewnątrz coraz chłodniej, bo podobno ma właściwości rozgrzewające. Poza tym, jako jeden z niewielu produktów spożywczych zawiera krzemionkę, która korzystnie wpływa na stawy, włosy, skórę i paznokcie. Co dla mnie ważne, wpływa również na przemianę materii, dzięki czemu ułatwia odchudzanie. Kasza jaglana zawiera w znacznych ilościach witaminę E oraz witaminy z grupy B, lecytynę i składniki mineralne (magnez, fosfor, wapń, potas, żelazo). Ma właściwości zasadotwórcze, dlatego warto wprowadzić ja do naszej obfitującej w kwas diety. Same zalety! Zatem jedzmy na zdrowie:)

Tu znajdziecie sporo fajnych przepisów na potrawy z kaszą jaglaną:)

środa, 23 października 2013

Śpij Kochanie

Często śni mi się, że spadam z ogromnej wysokości. Lecę w dół powoli i widzę jak ziemia stopniowo się do mnie zbliża. Jakby cały świat zwolnił na chwilę. I tuż przed samym momentem zderzenia się z ziemią otwieram oczy i oddycham głęboko (uff). Albo, że uciekam - nie wiem przed kim i dlaczego, ale biegnę przed siebie i oczywiście w ogóle się nie męczę i nie pocę (no tak to musi być sen;))... Albo, że lecę nad miastem jak jakiś superbohater i oglądam z góry malutkie budyneczki..

Sny są wspaniałe. W nich można wszystko i nawet jak się narozrabia, albo jak sytuacja nas przerośnie, to można się po prostu obudzić:) I ten moment, gdy zamyka się oczy, wszystko przez chwilę wiruje, a potem już jesteśmy w innej rzeczywistości...

Sny to nadal temat niezbadany. Jedni mówią, że są one odzwierciedleniem naszych ukrytych pragnień, inni, że są odpadkami, spamem, którego pozbywa się nasz mózg, by odpocząć.

 Wszyscy są jednak zgodni, że musimy spać, by żyć i funkcjonować prawidłowo. Śnimy, by mieć wspomnienia i by móc nabywać nowe umiejętności. Zresztą nie tylko nam sen jest niezbędny do życia. Zwierzęta nawet ryzykują atak drapieżnika, bo muszą się przespać. Nietoperze marnują 20 godzin na sen, a żyrafy są wyspane już po 2 godzinach. My plasujemy się mniej więcej na środkowej pozycji jeśli chodzi o długość snu, bo, pomimo iż zapotrzebowanie na sen jest kwestią indywidualną, to większość z nas śpi ok 7-8 godzin na dobę.


Już nieprzespanie jednej nocy sprawia, że trudniej jest nam funkcjonować w codziennym życiu.  Ciągłe problemy ze snem mogą wpływać niekorzystnie na nasz nastrój i umiejętność koncentracji. Trudności ze skupieniem sprawiają, że trudniej nam podejmować decyzje i rozwiązywać problemy. Mówi się również o tym, że niedobory snu sprawiają, że przeceniamy swoje umiejętności i chętniej podejmujemy ryzyko.Spada też nasza odporność. Długotrwałe pozbawianie snu prowadzi nawet do halucynacji i psychozy.

Nigdy nie miałam problemów ze snem i bardzo współczuję osobom, które cierpią na bezsenność. Znam jednak smak nieprzespanej nocy - nie tylko z powodu imprez, ale niestety głównie z powodu mojej pracy. Podobno kiedyś stosowano pozbawianie snu jako rodzaj tortury. Dla mnie konieczność spędzenia nocy bez możliwości przespania się choć chwilkę jest właśnie torturą.. Na własnym przykładzie mogę stwierdzić, że po nieprzespanej nocy wolniej myślę, trudniej mi panować nad emocjami i dużo bardziej brawurowo prowadzę samochód (gdybym nie musiała, to bym nawet nie wsiadała za "kółko", bo reakcje mam też opóźnione).


niedziela, 20 października 2013

Pomyślałam i wymyśliłam

Powoli wychodzę z tego okropnego zapalenia zatok i znowu mogę pozytywnie patrzeć na życie;) Otóż, przez siedzenie w domu trochę się zaniedbałam, więc od poniedziałku wdrażam intensywny program treningowy. Dlaczego od poniedziałku a nie od dziś? Dopiero skończyłam brać antybiotyk i w dodatku dziś mam dzień na nadrabianie zaległości w pracy, więc tym razem zaczynam od poniedziałku. Ale naprawdę ZACZYNAM:) Posiedziałam w domu, pomyślałam i wymyśliłam, że nie spocznę na laurach, tylko ostro biorę się do roboty, bo żebym była tak bardzo bardzo zadowolona z siebie to brakuje mi jeszcze tak z minus 8 kg:) Cel ambitny, ale przecież nie muszę, a nawet nie powinnam go realizować od razu, tylko stopniowo i systematycznie. Ja jednak potrzebuję trochę dyscypliny w życiu:)

A oto plan:
Po pierwsze - powrót na siłownię po dziesięciu dniach lenistwa (oj ciężko będzie). Planuję powrócić do częstotliwości 3-4 razy w tygodniu po 60 min (głównie ćwiczenia cardio, bo po prostu sprawiają mi większą przyjemność).
Po drugie- skoryguję trochę dietę, bo pozwoliłam sobie ostatnio na liczne odstępstwa (no niestety). Może wrócę do poziomu 1500-1600 kcal.
Po trzecie-, włączę do całego planu basen, bo jak byłam ostatnio u Pani doktor z tym przeziębieniem, to zwróciła mi uwagę, że mój kręgosłup potrzebuje sporej dawki ćwiczeń. Rzeczywiście basen ostatnio bardzo zaniedbałam, bo skupiłam się na siłowni. Zatem planuję, że tygodniowo przynajmniej 2 godziny spędzę na basenie.

No to do roboty!

Oczywiście, jak zawsze mogę liczyć na wsparcie specjalistów z Tuan Club:)


sobota, 19 października 2013

Obiadek

Dzisiaj nie będę Was zanudzać moimi refleksjami na temat życia i dzieciństwa. Dziś schodzimy na ziemię i gotujemy ;) Moje zdolności kulinarne są ograniczone, ale na szczęście istnieją jeszcze proste przepisy specjalnie dla takich talentów jak ja. A oto, co ugotowałam i jak,czyli obiad w 5-ciu krokach (na postawie przepisu, który dostałam od Pani Dietetyk z Tuana):

KROK 1. Uśmiech.
Nastaw się pozytywnie, włącz ulubioną muzykę i zrelaksuj się ;)

KROK 2. Składniki.


Przygotuj:
-2 pomidory,
-ząbek czosnku,
-łyżeczka oleju rzepakowego,
- 3-4 suszone pomidory,
-rozmaryn, sól i pieprz,
-świeża bazylia,
-szklanka makaronu razowego.



KROK 3. No to do dzieła.

W garnku rozgrzewamy olej i podsmażamy czosnek. Następnie dodajemy pomidory (suszone i świeże), rozmaryn, bazylię. Na końcu przyprawiamy do smaku.
Gotujemy makaron. Następnie podajemy makaron z sosem i już:)

KROK 4. Jemy.
Przepis prosty a danie naprawdę dobre i szybkie. W wersji dla męża, który nie jest na diecie gotuję makaron pszenny typu spaghetti, do sosu dodaję podsmażone mielone mięso, a całość posypuję startym żółtym serem (no może nie jestem zbyt odkrywcza, bo wychodzi coś na kształt bolognese;)).


KROK 5. Deser.
Jako zasłużone kuchareczki możemy sobie pozwolić na małą poobiednią przyjemność. Zatem po obiedzie obowiązkowo spacer:))

piątek, 18 października 2013

Nie warto być Kopciuszkiem

Jako dziecko uwielbiałam Kopciuszka, Królewnę Śnieżkę i wszystkie bajki, w których na końcu najwięcej zyskiwali ci, którzy byli skromni, grzeczni i pracowici. A czy dziś, ktoś chce być Kopciuszkiem? To się najzwyczajniej w świecie nie opłaca. Dzisiaj sukcesy odnoszą "przyrodnie siostry Kopciuszka" - osoby pewne siebie, odważne i przebojowe, takie, które wiedzą, czego chcą i wiedzą jak to osiągnąć 
( i mówiąc szczerze, to są naprawdę pozytywne cechy).

 A Kopciuszek..? Pracuje ciężko, zostaje w pracy po godzinach , bierze na siebie wszystkie obowiązki, które nakłada na niego zła macocha oraz całą odpowiedzialność za porażki. Tylko za porażki, bo sukcesy biorą na siebie inni;) I czeka na tą swoją Wróżkę Chrzestną, która przyleci i wyrwie go z tej wąskiej szufladki własnej bezradności. Niestety Wróżka nie przylatuje, toteż Kopciuszek bierze sprawy w swoje ręce i chodzi od pałacu do pałacu szukając księcia, który zapewni mu pracę, a co za tym idzie, również dostatnie życie. Oczywiście nikt takiego Kopciuszka nie traktuje poważnie, bo a to Kopciuszek ma za małe doświadczenie, a to inne wykształcenie niż wymagają, a to nie umie się korzystnie zaprezentować. Po kilku latach wędrówki Kopciuszek przestaje wierzyć, że jest w stanie zmienić pałac i uciec od złej macochy. Coraz bardziej poddaje się szarości życia i coraz bardziej boi się świata. Po jakimś czasie przestaje już szukać, przestaje czekać na Wróżkę, a bal u księcia jawi mu się już tylko jako mgliste marzenie... 


Na szczęście życie to nie bajka, a my nie jesteśmy postaciami, które można ocenić jednoznacznie;) Nie jesteśmy jednowymiarowi i zawsze możemy się zmienić, podszkolić, iść na warsztaty pomagające w budowaniu pewności siebie. Najgorsze co możemy zrobić to siedzieć w domu macochy i przestać wierzyć, że w życiu spotka nas coś dobrego:)


środa, 16 października 2013

Zabawki atakują

Po ostatniej wizycie w sklepie z zabawkami nadal leczę się z szoku i traumy (a było to z miesiąc temu..). Poszłam tam po zabawkę dla dziecka znajomych i naprawdę nie było mi łatwo znaleźć coś odpowiedniego. Już na samym wejściu powitała mnie lalka-bobas z zębami wampira.. No może nie taki był zamysł projektanta tej zabawki, ale naprawdę wyglądała jak mały potworek, który zaraz się na mnie rzuci i rozpłata mi gardło.. Nie chciałabym mieć czegoś takiego w domu. Kto to kupuje dzieciom?? Co najlepsze - zabawka dozwolona od trzeciego roku życia.. Gdybym ja się w dzieciństwie bawiła czymś takim, to zapewne miałabym w dorosłym życiu jakiś uraz i lęk przed niemowlakami. Ale najlepsze było dopiero przede mną.

Z całej góry przeróżnej tandety wyłoniło się coś, co nadal nie daje mi spać po nocach.. Zwycięzcą plebiscytu na najbardziej upiorną zabawkę roku (a może nawet wszech czasów..) według jednoosobowego jury pod moim przewodnictwem jest...Trumienka do zabawy...Tak, to nie żadna literówka. Dzisiejsze dzieci (te powyżej 5-tego roku życia oczywiście) mogą swoje ulubione postaci z bajek przenocować w małej plastikowej trumience. Oczywiście te postaci wcale się nie obrażą, a nawet docenią taki nocleg, bo są dziećmi potworów;) No słodko.. Pan sprzedawca na szczęście mnie uspokoił i powiedział, ze te trumienki już marnie się sprzedają, bo to było modne w poprzednim sezonie. Nie, nie zapytałam się co jest modne w tym sezonie. Bałam się. Kupiłam zawsze aktualnego pluszowego misia, zapłaciłam i uciekłam..


I tylko jakiś niesmak pozostał mi po tej wizycie, bo gdy sama byłam dzieckiem to sklepy z zabawkami i same zabawki wyglądały jakoś inaczej..Wszystko wydawało się takie łagodne, bardziej przyjazne i bardziej różowe;) Chociaż muszę przyznać, że ja w dzieciństwie bawiłam się lalkami Barbie, które też podobno mogą mieć negatywny wpływ na psychikę dziecka. Ktoś wyliczył, że gdyby Barbie była naszych rozmiarów, to miałaby 175 cm wzrostu i ważyła ok 50 kg (BMI=16,3 ). Ponadto miałaby nienaturalnie długie nogi, brzuch, w który zmieściłoby się tylko pół wątroby i kilkadziesiąt centymetrów jelita, za małe ręce i stopy oraz szyję, która nie utrzymałaby tak dużej głowy... Jednym słowem taka kobieta nie mogłaby istnieć (więcej o wymiarach Barbie i nie tylko na: dying-to-be-barbie ). Tak czy inaczej, ja uwielbiałam te lalki, ale jakoś nie zmusiło mnie to do odchudzania w dzieciństwie, ani nie wpłynęło na model kobiecego piękna w dorosłym życiu. Widocznie byłam szczęściarą, bo oprócz zabawy w cukierkowy świat barbie, bawiłam się też w Matkę-Polkę (czyli kobietę pracującą, na którą w domu czeka trójka bobasów, pranie, sprzątanie, gotowanie i ploteczki z inną Matką-Polką) oraz w inżyniera (w końcu budowanie z klocków lego to nie przelewki).

źródło: www.demotywatory.pl


niedziela, 13 października 2013

Dzień marudy

źródło:fajnedemoty.pl
Nie znoszę chorować. Nadal źle się czuję, leżę w łóżku i jakoś kiepsko mi przechodzi. Włosy mi wychodzą, cera straciła blask i mam pryszcze...Umrę tu stara, brzydka i łysa:( I gruba w dodatku, bo poćwiczyć nie mogę, a nawet gdybym mogła to nie dałabym rady - bolą mnie wszystkie kości. Pozostaje leżenie w łóżku i czytanie książek i oglądanie telewizji i użalanie się nad sobą (w tym osiągnęłam już mistrzostwo). Niech to się już skończy! :(
Tęsknię do mojej siłowni..

sobota, 12 października 2013

Walka o odporność

Odporność można rozpatrywać pod kilkoma względami - odporność na krytykę, złe emocje, stres,odporność na wirusy, bakterie i przeziębienia. Z której strony na to nie spojrzeć, odporność warto sobie wypracować, warto ją wzmacniać i o nią dbać.

Z odpornością emocjonalną nie jest prosto - trzeba przejść przez kilkadziesiąt trudnych sytuacji by się zahartować i zdobyć pewność siebie. Trzeba się nauczyć jak postępować w trudnych chwilach i nie tracić głowy. Mi, po ponad pięciu latach pracy przesyconej stresem i kontaktami z różnymi ludźmi,
nadal zdarzają się momenty zaskoczenia. Ale z tym sobie jakoś radzę, bo mogę skumulować negatywne emocje i stres w pracy, a potem rozładować je na siłowni i jest po problemie (taki ze mnie sprytny akumulatorek;))

Z odpornością organizmu jest gorzej - myślałam, że skoro ćwiczę, jeżdżę na rowerze przy różnej pogodzie (czasem w deszczu;)) i nie przegrzewam mieszkania, to nic mi nie grozi. Wprawdzie to moja pierwsza choroba od dwóch lat (i naprawdę nie popadam w panikę), ale stwierdziłam, że warto trochę tej odporności pomóc. W ramach kolejnego eksperymentu na sobie, w tym sezonie jesienno-zimowym, postanowiłam sprawdzić ile prawdy jest w stwierdzeniu, że tran wzmacnia odporność. Będę zatem łykać magiczne kapsułeczki (bo tranu w płynie nie odważyłam się kupić) aż do wiosny i zobaczymy czy to mi pozwoli cieszyć się końskim zdrowiem:)




Domowe sposoby na przeziębienie

Lubię eksperymenty, a jak wiadomo najciekawiej eksperymentuje się na sobie. Ponieważ pora jak najbardziej sprzyjająca, bo akurat jestem chora, postanowiłam sprawdzić czy zadziałają na mnie domowe sposoby na przeziębienie.

A oto przetestowane przeze mnie sposoby:

1.Chlebek z ząbkiem czosnku - polecam jeśli ktoś chce odseparować się od ludzi - omijają Cię szerokim łukiem, a i Ty sam nie masz jakoś ochoty być w centrum uwagi; na przeziębienie nie polecam-nie pomogło, za to zaszkodziło na żołądek..

2. Mleko z miodem i masłem - nie przetestowałam tego prawidłowo, bo na samą myśl, że miałabym wypić mleko z masłem robi mi się niedobrze. Ciepłe mleko z miodem trochę mnie rozgrzało, ale innego efektu nie zaobserwowałam.

3. Wrzątek z sokiem malinowym i cytryną - po pierwsze trudno dostać prawdziwy sok malinowy w sklepach (ja na szczęście miałam zapas soku zrobionego samodzielnie w zeszłym roku), po drugie to też działa rozgrzewająco i tyle.

4. Smalec + gorczyca - należy nasmarować się smalcem przed snem, a w skarpetki włożyć kilka ziarenek gorczycy i tak położyć się do łóżka...Przyznam szczerze, że rada zapewne z dobrego serca i podobno działa, ale nie zdobyłam się na odwagę wypróbować. W sumie chyba wystarczyło włożyć gorczycę w skarpetki, bo przecież smalec mam swój naturalny, hodowany w boczkach, udach i pośladkach;)

Podsumowując, domowe sposoby są dla odważnych i niestety przede wszystkim rozgrzewają, więc może na takie nagłe przeziębienie nie są złe(gdy szybko podejmiemy działanie), ale na moje zapalenie zatok (tak, tak, w końcu poszłam do lekarza) niestety nie pomogły..


czwartek, 10 października 2013

Akumulator naładowany:)

Pomogło:) Kraków mi pomógł:) Nie było mnie przez 2 dni, ale wróciłam z nową energią. Oczywiście zgodnie z zasadą: "wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma", stęskniłam się za domem, sprzątaniem i nawet za moją dietą. A przede wszystkim stęskniłam się za Mężem, bo nie mógł jechać ze mną:(

Już tak mam, że bardzo się ciesze na każdy wyjazd, ale jeszcze bardziej na powrót. Ja chyba nie umiem odpoczywać, bo jak mam okazję odpocząć to czuję się jakoś dziwnie i nie wiem co ze sobą zrobić i żałuję, że nic nie robię i myślę sobie, że marnuje czas, bo w tym samym czasie w domu mogłabym nadrobić tyle zaległości. Paranoja jakaś:) Tak czy inaczej, może dobrze, że oderwałam się na chwilę od obowiązków i codzienności, ale tylko na krótką chwilę...

Po 5 godzinach podróży, którą umilał mi "Dziennik Bridget Jones"( wiem, wiem to nie jest ambitna pozycja), Kraków przywitał mnie piękną pogodą. Jak zwykle ubrana byłam nieadekwatnie do sytuacji. Wyskoczyłam z autobusu w grubej kurtce (nosze ją w mrozy), w polarze i w kozakach ( no strasznie zimno było w Warszawie jak wyjeżdżałam), a w Krakowie temperatura sięgnęła chyba ok 20 stopni. Dzieci biegały w podkoszulkach, a ja ubrana jak na zimę.. I w dodatku świeciło piękne słoneczko. Prawie cały dzień spędziłam na świeżym powietrzu.





 Już zapomniałam jakie to przyjazne miasto ten Kraków - mili mieszkańcy (z 5 razy uratowali mnie przed totalnym zagubieniem się w plątaninie uliczek), ładna starówka(tylko Mariacki w remoncie), ciekawe podziemne muzeum (polecam!) i wszędzie można dojść na piechotę (podczas całego pobytu kupiłam 1 bilet autobusowy i nawet go nie wykorzystałam). Atmosfera też jakby spokojniejsza niż w zabieganej stolicy.Naprawdę miło było tam spędzić trochę czasu.

Teraz wypoczęta i zrelaksowana mogę się mierzyć z trudami codzienności. Niestety pierwsze utrudnienie nadeszło już dzisiaj, a potwór ten nazywa się przeziębienie. Mam za swoje, bo ostatnio wszystkim się przechwalałam, że ja to mam końskie zdrowie i że nic mnie nie ruszy. Tak się chwaliłam, że mnie sport zahartował i już chorować nie będę;) A tu niestety sport nie pomógł, dieta nie pomogła i nic nie pomogło. Na wirusy niewiele można poradzić. Dzisiaj cały dzień leżę pod kocykiem i umieram. Jak jestem chora to się jeszcze bardziej użalam nad sobą niż zwykle. Ktoś, kto powiedział, że przeziębiony mężczyzna w domu to najgorsza tragedia, nigdy nie miał widocznie w domu chorującej Kasi. To jest dopiero masakra;) Nie ma to jak psztyczek w nosek od losu...


sobota, 5 października 2013

Wyjeżdżam lub uciekam - niepotrzebne skreślić;)

źródło: ichtis.info 

"Wsiąść do pociągu byle jakiego..."- tylko to mi ostatnio chodzi po głowie. Wiem, że niedawno miałam wakacje i właściwie marudzę jak rozpieszczona księżniczka, ale myślę, że krótkie oderwanie się od rzeczywistości dobrze mi zrobi. Nie chcę uciekać od problemów, ale potrzebuję naładować swoje akumulatory optymizmu, bo chyba jadę już na rezerwie..Siłownia już nie pomaga, spacery nie pomagają, więc trzeba wyjechać;)Odpocznę i wrócę zmotywowana i pozytywnie nastawiona do świata.

Dlatego pakuję dziś plecak i jutro już będę w Krakowie:))Smoku Wawelski miej się na baczności, Katarzyna nadchodzi!


No nie chce mi się

Strasznie ta jesień na mnie wpływa. Jakoś nie mogę utrzymać takiej dyscypliny jak latem..Nie chce mi się wstawać, nie chce mi się gotować, nie chce mi się wychodzić. Najchętniej to bym przeczekała pod kocem do wiosny... A jak jeszcze pomyślę, że to dopiero początek dłuugiich i chłodnych 6-ciu miesięcy...


Ciągle tylko wszystko przekładam na jutro i na później i ciężko mi ze wszystkim nadążyć. Ja chyba jestem stworzona do życia w innym klimacie!

Jak dla mnie jesień ma tylko 2 plusy: jabłka są najpyszniejsze jesienią i pojawiają się pyszne dynie ;)

W tym roku może dam jej szansę:)




piątek, 4 października 2013

czas czas czas

No czas pędzi nieubłaganie! Już w tym tygodniu to chyba pokonał samego Usaina Bolta. Z niczym się nie mogę wyrobić i nigdzie zdążyć.. Już piątek a jeszcze tyle spraw miałam załatwić:( Już dawno nie byłam tak źle zorganizowana. No koszmar jakiś!
I oczywiście siłownia czeka na mnie..


czwartek, 3 października 2013

Mleko - moja obsesja

Jako dziecko myślałam, że mleko pochodzi po prostu z wytwórni mleka. Jakoś nie przyswajałam myśli, że produkują je krowy i że trzeba je z nich wydobyć za pomocą dojenia... Pamiętam, jak w każdą sobotę chodziłyśmy z Mamą kupić mleko w starym gospodarstwie. Czasy to były zamierzchłe (no to tak ponad 20 lat temu było), więc i zasady były inne - trzeba było mieć swoją bańkę na mleko (dzisiejsza młodzież już takich raczej nie pamięta). Mleko też było inne - bardziej tłuste i z o wiele krótszym terminem przydatności;)




Dziś już bańki wyszły z użycia, a dzieci myślą, że mleko pochodzi z kartonika. Sama wolę tak myśleć, bo do krów mam nadal uraz;)

Mleka nigdy nie lubiłam, a gdy wreszcie dotarło do mnie, że pochodzi od krów, które są brudne i wielkie i ogólnie obleśne to już totalnie je znienawidziłam. I jeszcze te kożuchy! W moim domu rodzinnym jeśli się piło mleko, to zawsze gotowane, a jak wiadomo - na gotowanym mleku powstaje kożuch i w dodatku wydziela ono charakterystyczny zapach (fuu!!). Dlatego jako dziecko, ku niezadowoleniu rodziców, nie piłam ani mleka, ani kakao ani nie jadłam żadnych zupek mlecznych i nic gotowanego na mleku. Do czekolady mlecznej jakoś urazu nie miałam (niestety). Dzięki Bogu, jogurty i sery też były dla mnie czymś zupełnie niezwiązanym z mlekiem, więc wcinałam je na potęgę. I kości mam mocne jak stal (prze prawie 30 lat życia żadnego złamania nie doznałam;) i urosnąć mi się udało całkiem sporo (172 cm).


Z mlekiem jest tak jak z filmami Almodovara - można je albo uwielbiać albo nienawidzić. Z biegiem czasu mój stosunek do mleka uległ diametralnej zmianie i dziś już nie wyobrażam sobie, żeby w moim domu mogło go zabraknąć(zawsze mam zapasy tak na wszelki wypadek). Oczywiście nie piję mleka gotowanego (do niego nic i nikt mnie nie przekona- tak silna jest moc kożucha), ale piję mleko na zimno, kakao (oczywiście to prawdziwe, a nie napakowane cukrem), robię różne przysmaki na mleku (pannacotta, płatki ryżowe). No i oczywiście mleko jest niezbędnym dodatkiem do kawy.

Po co wogóle pić mleko?
- bo dostarcza nam dobrze przyswajalny wapń,
- bo dostarcza nam wartościowe i lekkostrawne białko,
- ze względu na nienasycone kwasy tłuszczowe,
- bo podobno ułatwia odchudzanie (może w niewielkim stopniu, ale zawsze),
-dostarcza witamin:A,D,E,K (witaminy te rozpuszczają się w tłuszczu, więc picie zbyt"chudego" mleka jest bezsensowne, optymalnym rozwiązaniem według dietetyków jest mleko o zawartości tłuszczu na poziomie 2%).