środa, 31 lipca 2013

Piłki - równowaga i skupienie

Nikogo nie zaskoczę stwierdzeniem, że na tych ćwiczeniach wykorzystuje się piłki do ćwiczeń;) Piłka to Twój przyjaciel, bo pomaga kształtować mięśnie i  trenuje równowagę.


Takie zajęcia polecam przede wszystkim osobom, które dopiero zaczynają swoją przygodę z fitnessem (czyli sobie bardzo polecam;)). Ich intensywność jest na umiarkowanym poziomie, więc nie zniechęcamy się szybko. Zajęcia wymagają sporo wysiłku i zaangażowania, a dodatkowo poprawiają humor. No na pewno mi poprawiają humor, bo z moimi zdolnościami do utrzymania równowagi na poziomie zero (tak-teraz już jest poziom zero;)), musiałam sporo powalczyć z piłką zanim się prawidłowo ustawiłam do ćwiczenia..Niestety inni nie mieli takich problemów, więc pozostawało mi śmiać się z samej siebie:)



Więcej o tych zajęciach znajdziecie na stronie: http://www.klub.tuanclub.pl/oferta/fitness/opisy-zajec/rozciagajace

wtorek, 30 lipca 2013

Aqua aerobic - nie musisz umieć pływać;)

Aerobic w wodzie znacznie różni się od tego wykonywanego na lądzie;) Po pierwsze śmieszniej wygląda - bo w końcu czepek kąpielowy nie zdobi człowieka (chociaż akurat w Tuanie można pływać bez czepka:)), a ruchy w wodzie są trudniejsze niż bez niej i mają w sobie nieco mniej gracji. Po drugie i bardzo ważne - odciąża stawy, bo jednak pomaga nam tutaj siła wyporu. Po trzecie - wyciska z nas siódme poty, ale i tak nikt tego nie widzi, bo jesteśmy mokrzy już od pierwszych minut ćwiczeń ( w końcu odbywają się w wodzie). Po czwarte - możemy spalić nawet 500 kcal w godzinę. Po piąte - wcale nie musisz umieć pływać, by ćwiczyć w wodzie. Po szóste - możesz zacząć w każdym wieku. Same plusy!



No i jak tu nie kochać tego aqua aerobiku?!

Oczywiście zajęcia przetestowałam na sobie i jestem zachwycona. Zawsze lubiłam ruch w wodzie, ale takie zajęcia są dla mnie ciekawsze niż samotne pływanie. W końcu, motywuje mnie presja grupy, bo jak widzę jak panie w wieku dojrzałym świetnie radzą sobie z ćwiczeniami, to ja przecież nie mogę się poddać. Fajne jest to, że te zajęcia są dla wszystkich grup wiekowych. Ćwiczą ze mną i panie młodsze i starsze. I w dodatku wszystkie dajemy radę:) Zachęcam Was do spróbowania:)





Grafik zajęć z aqua aerobiku w Tuanie znajdziecie tutaj:
 http://www.klub.tuanclub.pl/oferta/fitness/grafik-fitness (zakładka BASEN)


niedziela, 28 lipca 2013

Siła jest w Tobie

Po co ja to robię?
Dla kogo?
Czemu mam się męczyć?
Czy mogę się już poddać?
Może już wystarczy?
Czy warto ?

Kto sobie nie zadawał tych pytań będąc na diecie? Mi ciągle krążą po głowie..Wprawdzie świadomie podjęłam decyzję o odchudzaniu, świadomie zdecydowałam się na dietę, ćwiczenia, zabiegi. Nikt mnie nie zmuszał, nikt mnie nie nakłaniał. To ja i tylko ja zdecydowałam, że czas coś zmienić.

I tak sobie korzystam z programu modelowania sylwetki. Chodzę na zajęcia i daję z siebie wszystko, poddaję się zabiegom i jem tylko to, co zalecił dietetyk. Nie, nie podjadam słodyczy. W ogóle nic nie podjadam między posiłkami. Jestem zdeterminowana i trwam w swoim postanowieniu, ale demon Bylejakości  nie odszedł na zawsze...Czai się we mnie i tylko czeka na gorszy dzień, na spadek formy, na zakwasy. Czeka na chwilę słabości, by zaatakować i zwyciężyć. Na szczęście już się go nie boję, chociaż wiele razy zrujnował moje plany (nie tylko związane z dietą), zniechęcił i wmówił mi, że nie dam rady, że to nie dla mnie, że czasu się poddać. A ja naiwnie uwierzyłam!

Walka z takimi negatywnymi myślami wymaga wysiłku. Wymaga ciągłego panowania nad sobą i pilnowania się. Łatwiej przecież się załamać i poddać, niż wziąć swój los w swoje ręce i walczyć.

Ale ja chcę walczyć, bo czuję, że warto.
Skąd to przekonanie? Skąd ta energia? Czerpię ją przede wszystkim z tej atmosfery ćwiczeń, od tych wszystkich ludzi, których spotykam na siłowni w Tuanie (www.tuanclub.pl). Od tych wszystkich, którzy ćwiczą codziennie i się nie poddają; którym ćwiczenia sprawiają radość (- to naprawdę widać). Od tych, którzy niestrudzeni biegają, którzy podnoszą ciężary, którym chce się poświęcić swój czas po to, by poprawić swoją formę. Mi samej ćwiczenia sprawiają radość i satysfakcję. Ciesze się, gdy pokonuję kolejną granicę swoich możliwości, gdy brakuje mi sił, a mimo to podejmuję walkę by skończyć dane ćwiczenie. Tak, powiem nieskromnie, jestem z siebie dumna. I choć może nie mam jeszcze świetnej formy, nie wystartuję w zawodach i nie jestem w stanie przebiec 2 km, to i tak jestem dumna, bo zaczęłam walczyć ze swoimi ograniczeniami.
żródło: demotywatory.pl

SIŁA JEST W KAŻDYM Z NAS!!

czwartek, 25 lipca 2013

Gorszy dzień nieuleczalnej optymistki

Staram się, by ten blog nastrajał ludzi optymistycznie. Bo przecież możemy osiągnąć  wszystko, musimy tylko chcieć. Nie jestem typem człowieka, który wszędzie widzi przeszkody i nie wie jak je pokonać. Ja naprawdę optymistycznie patrzę na świat i na ludzi. Nie znaczy to niestety, że nie miewam gorszych dni.

No i taki dzień nadszedł wczoraj. Powitał mnie kiepską pogodą i zupełnym brakiem energii. Nie chciało mi się wstać z łóżka, nie chciało mi się z nikim rozmawiać. Był to akurat mój wolny dzień i , oprócz godzinnego treningu, wykorzystałam go na totalne nicnierobienie niestety. Straciłam chyba z godzinę na bezmyślne gapienie się w telewizor. No i w dodatku rozmarzyłam się o słodyczach. Byłam już o krok od złamania się. Już oglądałam nawet pudełko z ciastkami schowane w zakazanej szafce, z której wyjmuje cokolwiek tylko wtedy, gdy mam niespodziewanych gości. Na szczęście oparłam się pokusie, ale uwierzcie, że było ciężko.

WALKA Z SAMYM SOBĄ TO NAJCIĘŻSZA Z WALK!

Mam na szczęście kilka sposobów na takie dni, a oto one:
-postarać się wyjść z domu chociaż na rolki lub krótki spacer (tylko gdzieś, gdzie nie ma sklepów, cukierni itp!),
-jeśli nie ma opcji na wyjście z domu, zająć myśli czymś innym - zadbać trochę o siebie, pomalować paznokcie, wziąć przyjemną kąpiel, albo zając się sprzątaniem,
- poprzymierzać ubrania, które kiedyś były za małe, a teraz pasują (to mi przypomina o celu),
-zrobić sobie coś dobrego do picia (herbatkę owocową albo yerba mate - ostatnio kupiłam świetną waniliowo-kokosową).

Szczęśliwie dzisiaj jest nowy dzień i od samego rana mam świetny humor:)



środa, 24 lipca 2013

Desery na diecie

Przed dietą po każdym obiedzie jadłam deser, zdarzało mi się tez zjeść deser po drugim śniadaniu, albo na śniadanie. Gdyby ktoś mnie zapytał jaki posiłek jest najważniejszy, to bez wahania odparłabym, że deser;)

No już tak mam, że lubię słodycze i w tej kategorii produktów spożywczych w ogóle nie jestem wybredna - biała czekolada, czy gorzka - siup do buzi, szarlotka czy murzynek - no to am, ciasteczko kruche czy kokosanka - mniam mniam;) No taka już ze mnie tolerancyjna pożeraczka pysznotek.

Na diecie, jak wiadomo, deserów nie ma. No bo to bez sensu faszerować się tłuszczem i cukrem (a to głównie większość deserów zawiera), gdy mamy dziennie spożyć max 1400 kcal, które przecież można poświęcić na bardziej wartościowe żywieniowo składniki...

W mojej diecie na szczęście znalazło się miejsce na drobne przyjemności (bardzo dziękuję Pani dietetyk!). Wprawdzie te pysznotki nie zdarzają się codziennie, ale najważniejsze, że są:))

A oto mój ulubiony deser (właściwie jem go zamiast drugiego śniadania lub podwieczorku raz na jakiś czas):

Panna cotta w lżejszej wersji
Żeby zrobić tą pychotkę potrzebne będą:

  • 3/4 szklanki mleka (lepsza wychodzi na mleku sojowym, ale może być też krowie max 2%),
  • 1 płaska łyżeczka brązowego cukru (ja pomijam ten składnik),
  • 1 łyżka kaszy manny,
  • ziarenka z 1/4 laski wanilii lub kropla esencji z wanilii (można ten składnik pominąć),
  • garść malin.
Przygotowanie:
Do mleka dodać cukier i wanilię, doprowadzić do wrzenia. Gdy zacznie wrzeć, dodać kaszę mannę (cały czas mieszając) i ponownie zagotować. Następnie przelać do miseczki i pozostawić do wystygnięcia.
Maliny pognieść widelcem.
Kaszę mannę wyłożyć na talerzyk i polać sosem z malin. 

Smacznego!

Przepis oczywiście dostałam wraz z jadłospisem od Pani Agnieszki - dietetyka z Tuan Club - www.tuanclub.pl

wtorek, 23 lipca 2013

BOOT CAMP - przynajmniej spróbuj, to nic nie kosztuje

Boot Camp to zajęcia w parku miejskim w Piasecznie. Spotykamy się razem - przyjść może każdy - i ćwiczymy pod okiem instruktora. Spróbujcie przyjść chociaż raz. Zajęcia są naprawdę fajnie prowadzone i w dodatku zupełnie darmowe:)

Warto dodać, że prowadzą je instruktorzy z Tuan Club(http://www.klub.tuanclub.pl/), którzy dbają by zawsze było ciekawie. Uwielbiam te zajęcia - ptaszki śpiewają, wiatr szumi, słoneczko świeci, a ja stoję na trawie i po prostu ćwiczę. I muszę przyznać, że nie krępują mnie już spojrzenia przechodniów, bo część z nich po prostu się do nas przyłącza, a inni tez by chcieli tylko się wstydzą;P

ćwiczenia to frajda
 BOOT CAMP
 GDZIE : Park miejski w Piasecznie, przy wejściu od ul. Chyliczkowskiej


KIEDY: czwartki w godz.:18:30-20:30, niedziele w godz.:12:30-14:30 (akcja trwa do 15.09.2013 włącznie)


DO ZOBACZENIA!

poniedziałek, 22 lipca 2013

Indoor Cycling czyli co ja wiem o jeżdżeniu na rowerze...

W Tuanie, tuż obok siłowni, jest takie pomieszczenie, które budziło moje przerażenie. Wielokrotnie widziałam jak wchodzi tam grupa ludzi- wszyscy uśmiechnięci i energiczni, a po godzinie czy dwóch ci sami ludzie wychodzą - też uśmiechnięci, ale cali mokrzy! Różne miałam wyobrażenia o tym miejscu i dlatego, gry okazało się, że ja również mam przekroczyć te wrota piekieł, ogarnął mnie strach...No bo skoro oni tak ciągle ćwiczą i nadal tak się męczą, to jak ja będę wyglądać po zajęciach ??

Poza tym, muszę przyznać, że jeszcze zanim poszłam na zajęcia, to stwierdziłam, że pewnie będą monotonne, no bo co można robić godzinę na rowerze?

Na zajęciach zjawiłam się przed czasem (chciałam jakoś okiełznać tego potwora). Byłam pierwsza i bardzo dobrze, bo dzięki temu prowadzący poświęcił mi trochę więcej czasu - pomógł ustawić sprzęt odpowiednio do mojego wzrostu i popytał o to czy jeżdżę na rowerze i jak często(wstyd było się przyznać, że nie za często). Potem przyszła reszta grupy.

Początek - jeszcze nie wiem co mnie czeka;)

Naprawdę przyjemnie mi się z nimi ćwiczyło, bo to naprawdę pozytywnie nastawieni ludzie. Prowadzący również naładowany jest pozytywną energią. Jeszcze nigdy na takich zajęciach nie byłam, ale chętnie tam wrócę!
A same zajęcia? Rzeczywiście polegają na jeżdżeniu na rowerze, w różnym tempie i w różnej pozycji. Doskonali się technikę i pokonuje własne słabości.  Nie trzeba być mistrzem, by wziąć udział w zajęciach Indoor Cycling, ale trzeba mieć odrobinę woli walki. Oczywiście najlepsi trenują intensywniej, a początkujący łagodniej, ale liczy się to, że jedziemy razem i jest naprawdę przyjemnie. Miła atmosfera połączona z wysiłkiem fizycznym sprawia, że lekko można oderwać się od swoich problemów i rozładować napięcia.



 Chętnie wybiorę się na te zajęcia ponownie!!
Więcej o zajęciach na stronie:
http://www.klub.tuanclub.pl/oferta/fitness/opisy-zajec/indoor-cycling

sobota, 20 lipca 2013

ĆWICZYMY ĆWICZYMY !

Było trochę o diecie, to teraz trochę o ćwiczeniach. Dla mnie to ciężki temat, bo jestem raczej typem kanapowo -telewizyjnym i do tej pory trenowałam przełączanie kanałów w telewizji, nawet chciałam w tym przejść na zawodowstwo...

Nie mogę powiedzieć, że nigdy nie ćwiczyłam, bo coś tam kiedyś próbowałam - a to aerobik, a to jazda na rolkach, a to basen..Ale wszystko bez jakiegoś głębszego planu i zaangażowania, bo jak się tylko zmęczyłam to dawałam za wygraną. Nawet kiedyś chodziłam na siłownię. To było jeszcze na studiach i wybrałam te zajęcia zamiast w-fu. Zniechęcono mnie wtedy do siłowni na dobre kilka lat, bo były tam urządzenia głównie dla facetów i jakoś nie pociągały mnie ćwiczenia na nich.

Dlatego, kiedy usłyszałam, że będąc w programie, większość czasu będę spędzać na siłowni, to trochę się przeraziłam. Oprócz różnych zajęć grupowych, rozpisano mi dwa typy treningów: personalny i cardio. Oba brzmiały groźnie;)

Trening personalny polega na tym, że pod okiem trenera robię różne zestawy ćwiczeń przygotowane specjalnie dla mnie. Trener pilnuje żebym wykonywała te ćwiczenia poprawnie i żebym się nie poddała. Swoją drogą, głupio przecież tak się poddać, gdy ktoś stoi nad Tobą i liczy Ci powtórzenia. Bardzo dobra jest taka dyscyplina i jest to, moim zdaniem, jeden z najbardziej efektywnych treningów.

Trening z Natalia:)
Bardzo fajne ćwiczenie na mięśnie brzucha
Jak było na treningu??Super!!
Trening cardio jest natomiast moim ulubionym. Podczas treningu wykorzystuje się sprzęt cardio czyli: rowerek, narty, bieżnię, orbitrek, schodki itp. Można sobie zaplanować limit czasu lub kalorii, które chcemy spalić podczas treningu, a w dodatku można cały czas monitorować tętno. Motywujące jest to, gdy na wyświetlaczu widzę ile akurat spalam kalorii. Wprawdzie podczas treningu na bieżni czuję się czasem jak chomik w kółku, ale już po 5-ciu minutach zapominam o całym świecie.



piątek, 19 lipca 2013

Jesteś tym, co jesz?

Śmietankowy krem rozpływa się w ustach. Jego słodycz cudownie współgra z czekoladowym biszkoptem nasączonym ponczem i delikatną nutą konfitury wiśniowej...W-ztka..Mniam.. Jeszcze tylko 3 łyżeczki i ciastko skończone.. Ale jedno nie wystarczy-o nie! Trzeba jeszcze zjeść szarlotkę o tak- to jest to:) A na deser po deserze coś lekkiego..może sernik z galaretką..Jeszcze tylko chwila i zatonę w tej cukrowej rozkoszy.... I nagle..Brzdęęęęęęęęęk!! Brzdęęęęęęęęęk!! Brzdęęęęęęęęęk!! Dźwięk budzika - brutalny i nieugięty, wyrywa mnie z tego kalorycznego snu. Teraz jest to sen, ale jeszcze niedawno, wstyd się przyznać, tak wyglądała moja rzeczywistość.

Zawsze lubiłam jeść. Zawsze musiałam skończyć wszystko co zaczęłam-niezależnie czy była to praca domowa, czy otwarta paczka chipsów;) Dlatego też zawsze byłam grubiutka. Jako dziecko, w tajemnicy przed rodzicami, po prostu pochłaniałam smakołyki , jako nastolatka nigdy nie byłam na diecie. Dopiero w dorosłym życiu moja otyłość zaczęła mi przeszkadzać i winiłam ją za wszelkie porażki. To było takie proste-" coś mi nie wyszło, bo jestem gruba" mówiłam i pochłaniałam zawartość lodówki (z żalu oczywiście i żeby siebie ukarać ;)).

Nigdy nie sądziłam, że dam radę schudnąć, bo jedzenie było przyjemnością, z której nie potrafiłam zrezygnować.

Był to pewien błąd w myśleniu, bo przecież nie muszę z niczego rezygnować, tylko zmienić swoje podejście. Żeby łatwiej pozbyć się nadmiernych kilogramów trzeba  zastąpić przyjemność, jaką daje jedzenie innymi przyjemnościami. Przecież zawsze można zrobić dla siebie coś dobrego - iść do fryzjera, umówić się z przyjaciółką na spacer, zafundować sobie fajny zabieg. Ja wymieniłam jedzenie na ćwiczenia (wystarczy pół godziny dziennie). Poza tym, za namową dietetyka z Tuana, zrezygnowałam z podjadania między posiłkami i zaczęłam zwracać uwagę na godziny posiłków (jem co 3 godziny, bo to podobno najlepsze z fizjologicznego punktu widzenia). Dietetyk wprowadził również do mojego jadłospisu produkty bogate w składniki odżywcze.

Moje zakupy:)
 Oto co teraz jem:

-owoce i warzywa (5 razy dziennie - przy czym częściej warzywa, bo owoce to niestety też cukier),

-produkty z pełnego przemiału (pełnoziarniste makarony, kasze, ciemne pieczywo),

-nabiał (wybieram produkty chude i koniecznie bez cukru -jogurt, maślanka, kefir, chudy twaróg, serek ziarnisty light, mozzarella light),

-mięso (też możliwie mało tłuste - kurczak, indyk, chuda wołowina),

-chude wędliny.

Podwieczorek - serek wiejski z truskawkami i amarantusem..pycha


Na efekty nie trzeba było długo czekać:) - 5.5 kg w miesiąc:))






czwartek, 18 lipca 2013

Dietetycznie znaczy zdrowo

Dietę najlepiej zaczyna mi się od poniedziałku, a kończy we wtorek;) Dlatego tym razem postanowiłam zacząć od razu, gdy ją otrzymałam, co w moim przypadku znaczyło od wtorku. Dzisiaj, niemalże miesiąc po tym wydarzeniu, mogę stwierdzić, że była to dobra decyzja. Nie można wszystkiego odkładać na jutro, na poniedziałek, na lepsze czasy, bo wtedy możemy się nie zdecydować nigdy.

Nie wierzę w diety cud. Nie wierzę, że jedząc niemal sam tłuszcz można schudnąć, że zastępując posiłki jakąś chemią z saszetek, można poprawić swój metabolizm, że woda z dziwnym specyfikiem sprawi, że schudnę o dwa rozmiary. Nie mam zaufania do tych wszystkich tabletek, suplementów, koktajli. Nie wierzę, że cokolwiek w życiu może przyjść łatwo.

Wierze natomiast w diety oparte na wyrzeczeniach, bo to przecież niemożliwe żeby jeść wszystko i nie tyć a nawet chudnąć (chyba, że jesteś w gronie szczęściarzy, którym matka natura zafundowała mega szybki metabolizm, albo zawodowym sportowcem, który trenuje kilka razy dziennie).

Nie mogę powiedzieć, że z dietą ułożoną dla mnie przez dietetyka z Tuana jest inaczej. Ma ona dostarczać 1400-1500 kcal i zaspokajać zapotrzebowanie na główne składniki odżywcze.Stosowanie jej wymaga ode mnie rezygnacji z niektórych smakołyków, których spożywanie  nie niesie ze sobą nic dobrego. A z czego konkretnie? Oto lista:
- ze słodyczy oraz różnych słonych przekąsek (typu chipsy, paluszki itp.)-ze względu na wysoką wartość kaloryczną i mizerną wartość żywieniową (wysoka zawartość tłuszczu, węglowodanów prostych, soli,  mało witamin i minerałów),

-z kawy - odwadnia i wypłukuje magnez z organizmu, a pita z mlekiem dostarcza nadprogramowych kalorii,

-z kotletów i produktów smażonych w głębokim tłuszczu (ach ta panierka chłonąca tłuszcz),

- z tłustych wędlin i serów,

-ze słodzonych produktów mlecznych (o tak- jogurty owocowe wcale nie są takie zdrowe, bo mają w sobie dużo białego cukru),

-z napojów gazowanych i dosładzanych soków (wszędzie ten cukier!),

-z fast foodów (powody są raczej oczywiste),

-z alkoholu .

To już nie dla mnie


Nie jest to może łatwe, ale konieczne i to nie tylko ze względu na chęć poprawienia swojego wyglądu, ale przede wszystkim, by zadbać o zdrowie. Wyeliminowanie z diety tego wszystkiego, co zaśmieca mój organizm i  utrudnia mu funkcjonowanie sprawiło, ze na co dzień mam więcej energii, mniej dokuczliwie odczuwam zmęczenie i pozbyłam się wreszcie tego wiecznego poczucia ciężkości w żołądku.


źródło- demotywatory.pl





wtorek, 16 lipca 2013

Życie według planu

Uwielbiam plany, rozkłady, tabele, wykresy, schematy. Mój świat musi być uporządkowany. Książki układam według wysokości okładki, a ubrania według kolorów. Na wszystko muszę mieć plan, toteż z odchudzaniem nie mogło być inaczej.

Na szczęście nie musiałam opracowywać go sama (już kilka razy to robiłam i jak wiadomo, nie jestem w tym mistrzem) - wszystkim zajęli się specjaliści z Tuana. Dobrali  odpowiednie dla mnie zabiegi, treningi i dietę. Zaplanowali mi cały miesiąc, rozpisali każdy dzień- tak bym wiedziała o której mam jeść posiłki, o której przyjść na trening, a o której na masaż. I oczywiście wszystko było zsynchronizowane z moim grafikiem w pracy. Mi pozostało tylko jedno - konsekwentnie stosować się do zaleceń.
Jakaż ja pilna jestem i zdyscyplinowana;) Prawie pierwsza na zajęciach.


Muszę przyznać, że pierwszy tydzień "życia według planu" był koszmarny. Na nic nie miałam czasu, ciągle gdzieś pędziłam, a gotowałam nocami (nie, nie zgodziłam się na to, by gotowali mi rodzice, choć nalegali, wszakże jestem dużą dziewczynką;)). Potem jednak udało mi się opanować sytuację, a oto kilka sposobów, które mi w tym pomogły:

- sporządziłam dokładną listę zakupów na cały tydzień (na podstawie otrzymanego jadłospisu) tak, by nie biegać do sklepu bo np. zabrakło mi jogurtu i żeby nie robić codziennie zakupów na następny dzień, bo to zabiera naprawdę dużo cennego czasu (no i czekolady czasem kuszą jak się je mija:)),

- wykorzystałam babcine metody na pietruszkę, szczypior i koperek - kupuje duże pęczki, myję je i kroję a potem od razu zamrażam i gdy są potrzebne (a używam tych zieloności naprawdę dużo) to po prostu dosypuję w wersji zamrożonej (szybko dochodzą do odpowiedniej postaci), dzięki temu raz się tylko denerwuję a nie za każdym razem gdy są mi potrzebne, bo naprawdę nienawidzę ich kroić (wszędzie się przyklejają!),

- zaczęłam gotować "z wyprzedzeniem" tzn. jeśli mam więcej czasu, przygotowuję sobie wcześniej kilka następnych posiłków (lub chociaż półprodukty potrzebne do nich) i pakuje w pojemniczki, by nie robić nic nerwowo, w głodzie, albo na ostatnią chwilę,

- planuję każdy dzień, by wiedzieć gdzie akurat będę w porze posiłków i zaplanować czy mam wziąć ze sobą pojemniczki z jedzeniem czy zdążę wrócić na posiłek do domu (czasami to zahacza o zdolności ezoteryczne, więc jeśli nie wiem jak będzie wyglądał następny dzień, wróżę sobie z fusów po zielonej herbacie),

Moje pojemniczki do pracy:)


- przestałam wylegiwać się w łóżku (nigdy nie byłam rannym ptaszkiem) i choć to niełatwe, teraz wstaję wcześniej, przygotowuję jedzenie na cały dzień i nagle okazuje się, że mam duużoo czasu na inne rzeczy,
 
-włączyłam pozytywne myślenie - to naprawdę pomaga! Przez pierwszy tydzień chodziłam bardzo zestresowana, bo nowe sytuacje tak zawsze na mnie wpływają. Wszystko wydawało mi się niewykonalne, a na każdy problem reagowałam wybuchem złości (przepraszam Moja Rodzino, ciężko było ze mną wytrzymać). W końcu wzięłam się w garść,poniekąd dzięki innym ambasadorkom, bo wyglądało na to, że one radzą sobie znakomicie. Stwierdziłam, że bycie jedyną bidulką, która ciągle ma jakiś problem wychodzi mi świetnie, ale za tą rolę oscara nie dostanę. Wróciłam do koncepcji: "lubię wyzwania" i nagle wszystko stało się możliwe do wykonania.

TRZEBA WIERZYĆ, ŻE WSZYSTKO SIĘ UDA, BO W KOŃCU JEST NA TO AŻ 50 % SZANS:)

Życzę Wam wszystkim sukcesów w osiągnięciu celu:)


piątek, 12 lipca 2013

ehh te początki



No to zaczęłam...




Wejście do Tuana wyglądało niegroźnie,a nawet zachęcająco, toteż wyzbyłam się negatywnych myśli (że sobie nie poradzę, że wstydzę się swojego wyglądu, że się skompromituję, że zabraknie mi motywacji, że zabraknie mi czasu, że chyba straciłam rozum itp.) i przekroczyłam drzwi, które miały mnie zaprowadzić do osiągnięcia mniejszego rozmiaru.

Na początku były konsultacje z dietetykiem, masażystą i z trenerem czyli etap pozbycia się iluzji na temat własnego wyglądu i zdrowia.

Z Panią dietetyk rozmawiałam o moich przyzwyczajeniach żywieniowych. Mówiąc szczerze, po tej rozmowie doszłam do wniosku, że rzeczywiście pozwoliłam Bylejakości rozpanoszyć się w moim życiu. Nie zdawałam sobie z tego sprawy, że tak źle komponuje swoje posiłki. I nie wynika to wcale z nieświadomości - o nie! To po prostu lenistwo przeze mnie przemawia. Bo ja zawsze chcę żeby było szybko i łatwo, a czy zdrowo to już nieistotne.
Potem mnie zważono...
Po ważeniu, delikatnie mówiąc, moja motywacja  wzrosła. No bo jak ja mogłam sobie coś takiego zrobić? Jak mogłam dopuścić do nadwagi, do BMI=27...No jak?!




Przeszłam tez rozmowę z Panem masażystą, który miał stwierdzić na ile cellulitis  opanował moje ciało i czy da się coś z tym zrobić. Okazało się, że cellulitis rządzi:/ Ale zapewniono mnie, że nie poddamy się bez walki!

Na koniec był próbny trening i to już mnie zdołowało całkowicie. Znowu okazało się jak wielką krzywdę zrobiłam sobie tą swoją bezczynnością i siedzeniem na kanapie. Z pozoru proste ćwiczenia sprawiały mi ogromną trudność, a po treningu nie miałam już siły na nic..

Na koniec okazało się, że im gorzej tym lepiej -  zostałam definitywnie zakwalifikowana do uczestnictwa w programie:) To chyba jedyna sprawa w moim życiu, w której pomogło mi to, że jestem gruba:)

Kolejnym etapem były zdjęcia - czyli to, czego nie lubię najbardziej, a te w dodatku ukazywały całą sylwetkę brr..
A jaką ja mam sylwetkę? Kiedyś nazwałabym to gruszką, ale według bardziej rozbudowanej nomenklatury to wychodzi mi coś pomiędzy kręglem a dzwonem. No świetnie-wyglądam jak dzwon, nie Dzwoneczek z Piotrusia Pana, tylko ciężki metalowy dzwon. Baba jak dzwon to ja! Czy dzwon można zmienić w klepsydrę -zobaczymy.

Efekty sesji zdjęciowej były, delikatnie mówiąc, przykre. Nie poznałam siebie na zdjęciu, bo jakoś nie mogłam uwierzyć, że to monstrum to ja.. Nawiasem mówiąc, nie wydaje Wam się, że te domowe lustra to jakoś zawsze pokazują nas lepiej niż wyglądamy...Bo ja mam tak zawsze - w domu wyglądam jak bogini (to trochę subiektywne zdanie;)), a jak siebie oglądam na zdjęciach z tego samego dnia, to z tej bogini już prawie nic nie zostaje, a na jej miejscu pojawia się maszkara jakaś;)
Ale wracając do tej sesji zdjęciowej, to po chwilowym załamaniu, przyszło mi do głowy, że  teraz to już może być tylko lepiej! A zdjęcie przyczepię sobie na lodówkę jako wspaniały demotywator na podjadanie. Na tą tajną półkę ze słodyczami też przyczepię:)


Ponoć Platon kiedyś powiedział, że najważniejszy w każdym działaniu jest początek. Nie dam się  zatem opanować mojemu dołującemu potworowi XXL i wbiję sobie do głowy, że początek mojej misji odchudzania wygląda obiecująco, ponieważ:

-mam już dużą motywację (gdyby dało się ją przeliczyć na kilogramy tłuszczu to ogromną;)),

- jestem przerażona jak wiele szkody w swoim organizmie wyrządziłam sobie do tej pory (a strach mnie zawsze motywował do działania),

-nie chcę tym razem robić nic po swojemu, tylko oddam się w ręce specjalistów z Tuan Club .

Kochani Specjaliści działajcie!:)


czwartek, 11 lipca 2013

Skąd ten plan?

Prawda jest taka, że ten diabelski plan nie zrodził się sam w mojej głowie. Bo choć wielokrotnie próbowałam pozbyć się swego Potwora XXL, to nigdy nie prosiłam nikogo o pomoc. Zawsze sama wymyślałam sobie bardziej lub mniej trafne diety i ćwiczenia i starałam się ten swój plan zrealizować. Spektakularnych efektów nigdy nie było, więc już po tygodniu byłam zniechęcona i z wielkim zapałem rzucałam się na słodycze, fast foody i inne pysznotki, które świetnie zasilają tkankę tłuszczową :(

Tym razem w realizacji postanowienia pomógł mi przypadek. Przeglądając ogłoszenia o pracy natknęłam się na ogłoszenie zachęcające do wzięcia udziału w programie modelowania sylwetki w charakterze ambasadorki. Oczywiście nie wierzyłam, że mam jakieś szanse, ale wysłałam pod podany adres kilka swoich zdjęć (nie były to raczej profesjonalne fotki) i...zostałam zakwalifikowana! Jupi!!

W ten oto magiczny sposób zostałam ambasadorką programu modelowania sylwetki Tuan Club Sport&Spa (www.tuanclub.pl). Jak się tyko dowiedziałam, to skakałam ze szczęścia pod sam sufit (chyba ze 200 kcal spaliłam tym swoim wybuchem emocji). Zobaczcie sami jak zachęcająco to wygląda (filmik poniżej).


 A oto reakcje moich najbliższych:

Mąż: "To ja też przejdę na dietę!",

Rodzice: "Oj tylko żebyś sobie krzywdy nie zrobiła!  Czy to będzie pod kontrolą lekarza? Może my Ci będziemy gotować, bo nie poradzisz sobie",

Babcie: "A po co Ci to Dziecko - przecież Ty szczupła jesteś!",

Znajomi: "No świetnie, no super! Idziemy to opić!...A Ty nie możesz... :(... No jak to tak-nawet piwka?..A kawkę?... Na ciacho też nie pójdziemy?..No to pozostaje spacer i butelka wody mineralnej..".

Zaopatrzona w tak bogaty pakiet wsparcia przekroczyłam dumnie progi Tuana.
No i się zaczęło...:)




środa, 10 lipca 2013

Moje postanowienie


 Muszę przyznać,że przez długi czas przyświecało mi hasło: "Nobody is perfect". I tak pozwalałam sobie popełniać błędy i nie dopinać wszystkiego na ostatni guzik. Pozwalałam sobie na leniuchowanie, spanie do południa i tracenie czasu przed telewizorem. "Nobody is perfect" to tak naprawdę tylko wymówka, by godzić się na bylejakość życia. Toteż żyliśmy sobie tak razem od lat jak starzy przyjaciele- ja i moja bylejakość. Nie można się jednak przyjaźnić z kimś, kogo nie obchodzi nasze dobro, dlatego zrozumiałam, że czas zakończyć naszą znajomość. Żegnam Cię Bylejakość i nie będę tęsknić!

Życie jest przecież zbyt krótkie by je po prostu przesiedzieć na kanapie. Nadszedł czas na zmiany.

Postanowiłam na początek zmierzyć się  z najgorszym potworem z mojej szafy. Potwór ten przez całe życie rzutuje na moje kontakty z innymi ludźmi i na postrzeganie samej siebie, sprawia, że wiecznie pragnę się ukryć w kąt i obwiniam go o większość swoich porażek. A na imię mu Rozmiar XXL.
Niestety w świecie zdominowanym przez kult nienagannego wyglądu, ja wciąż nie mogę się odnaleźć. Bo jak tu czuć się dobrze z samą sobą, gdy w każdym ubraniu wygląda się jak szyneczka ściśnięta sznurkiem. Całe życie jestem gruba i chyba już wystarczy.

Czas ujrzeć siebie w lepszym świetle!

I to jest właśnie moje pierwsze postanowienie - pozbyć się raz na zawsze potwornego rozmiaru XXL!

A OTO PLAN W SKRÓCIE:

Cel: pożegnać rozmiar XXL

Czas realizacji celu: ok 2 miesięcy na początek, żeby na zdjęciach z wakacji nie było widać tych okropnych "boczków"

Stopień trudności: Mega Trudne (biorąc pod uwagę, że pomimo licznych diet nigdy  mi się nie udało osiągnąć upragnionej wagi)

Jak zrealizować cel: poddać się kompleksowemu programowi modelowania sylwetki - niech specjaliści mi coś doradzą:)

Miejsce realizacji celu: Tuan Sport Club & Day Spa (www.tuanclub.pl)


No to zaczynam i na bieżąco będę zamieszczać relacje z moich poczynań.
Trzymajcie kciuki :)


niedziela, 7 lipca 2013

Ja w zwierciadle

Lubię patrzeć w lustro, choć nie zawsze cieszy mnie to co w nim widzę. Codziennie uśmiecha się stamtąd do mnie dziewczyna, taka koło trzydziestki (no bardziej poniżej trzydziestki), trochę z nadwagą (no może trochę bardziej niż trochę;)), ani ładna ani brzydka. Nie rzuca się w oczy, a jej styl jest jakiś taki stonowany. Nie zwróciłbym na nią uwagi, gdybym mijała ją na ulicy.
 Czasem ma zmęczone spojrzenie i szarą twarz, czasem jest szczęśliwa jakby tylko dla niej świeciło słońce (jak na zdjęciu). Przywykłam już do niej, do jej fochów i dziwnych pomysłów, do tego, że czasem milczy choć chciałaby krzyczeć i czasem krzyczy, choć powinna milczeć. Przywykłam do tego, że daleko jej do doskonałości. I chociaż czasem mnie denerwuje, muszę ją oglądać co rano.Oj tak..niełatwo żyć z samym sobą;)
Niełatwo jest mi godzić się ze swoimi niedoskonałościami, bo chociaż do nich przywykłam, to wiem, że wciąż istnieją Postanowiłam zatem z nimi powalczyć. Szczerze mówiąc, już wiele razy taką walkę podejmowałam i niestety wiele razy poznałam gorzki smak porażki. Oto moje pomysły na szeroko zakrojoną walkę z niedoskonałością przetestowane w ciągu roku:
1) będę codziennie szlifować angielski przynajmniej pół godziny dziennie - poległam po trzech dniach,
2) kupię sobie podręcznik i nauczę się włoskiego samodzielnie, to będę miała wielką satysfakcję -podręcznik wprawdzie kupiłam i udało mi się przerobić z 5 lekcji, ale nadal po włosku porozumieć się nie mogę,
3) będę codziennie gotowała zdrowe i smaczne obiady-no cóż zdrowe to może one i były, ale smaczne to już nie za bardzo i taakie czasochłonne,
4) będę codziennie rano biegać, bo o formę trzeba dbać - no trochę się nie udało, bo najpierw wstawanie o 5:00 mi nie wyszło, a jak już stwierdziłam, że może być później, to bieganie mi nie wyszło, bo po pierwszej zadyszce dałam za wygraną,
5) będę sobie codziennie robić staranny makijaż i fryzurę i paznokcie, bo przecież trzeba wreszcie porządnie się prezentować - hmm... niestety nie jestem mistrzem makijażu i fryzjerstwa i gdy po pierwszej takiej sesji zobaczyłam się w lustrze w pracy (w normalnym świetle a nie upiększającym- łazienkowym) stwierdziłam, że  twarz klauna raczej nie polepsza mojego image'u toteż powrócę do naturalnego looku;)
Takich prób było jeszcze kilka, ale udowodniły mi tylko, że mam problem z dotrzymywaniem obietnic dawanych samej sobie. Nie poddaję się jednak i podjęłam kolejne wyzwanie. Tym razem mam nadzieję w nim wytrwać, a prowadzenie tego bloga ma mi w tym pomóc. Będę dokumentować swoje poczynania i liczę, że doda mi to energii i determinacji potrzebnych do osiągnięcia sukcesu.