wtorek, 17 września 2013

Puszka Pandory

Dobrze wiem, żeby jej nie otwierać, że nie ma sensu, że to nie jest odpowiednia pora. Dobrze wiem, że to nie przyniesie nic dobrego ani mi ani nikomu innemu. Ale kusi strasznie i męczy, bo może jednak znajdę w środku coś, czego się tam nie spodziewam..Może jest tam coś dobrego co tylko czeka abym po to sięgnęła..Jak obok niej przechodzę to wydaje mi się, że mnie obserwuje i mówi :"no otwórz mnie..chociaż na chwilkę..zajrzyj tylko..". No obsesja jakaś;) Mowa o lodówce.

Strasznie perfidne to urządzenie, potrzebne, ale perfidne. No bo jest we mnie jakiś nawyk nawyk ciągłego otwierania lodówki. Tak po prostu nachodzi mnie jakaś natrętna myśl pod tytułem "coś bym zjadła" i jestem od razu przekonana, że jak otworzę tą lodówkę to na pewno znajdę w środku coś niskokalorycznego i pysznego i coś takiego co będę mogła bezkarnie sobie zjeść. Liczę na to, że zaskoczy mnie jej zawartość, chociaż znakomicie wiem co jest w środku. Oczywiście dzieje się to zawsze między posiłkami i zawsze jak siedzę leniwie w domu. I oczywiście, pomimo że wiem że to nieekologiczne (no przecież nie można marnować energii) i szkodliwe (szczególnie dla mojej figury), to zawsze się kuszę i otwieram te diabelne drzwiczki i... wylewa się na mnie zło. Bo tam w środku są zdrowe rzeczy, które kupuje ja oraz mniej zdrowe, ale bardziej kuszące, które kupuje mój mąż i jakoś tak, w chwili nagłej pokusy, ta jego strona wydaje się ciekawsza..Oczywiście mam jeszcze rozum i silną wolę i zaraz szybko tą lodówkę zamykam, zwykle nie wyjmując z niej nic. Ale po co prowokować sytuacje potencjalnie niebezpieczne? ;)

 Jeszcze zanim rozpoczęłam odchudzanie z Tuanem, każda taka akcja otwierania lodówki kończyła się wyciąganiem jakiegoś małego smakołyku (bo przecież mały to nie zaszkodzi..) i konsumowania go od razu. I tak po kilka razy dziennie.. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że takie podjadanie to naprawdę nic dobrego (ani dla zdrowia, ani dla figury).

 Niby mówi się tyle o tym, że trzeba jeść 5 posiłków w stałych odstępach czasu, ale dla mnie brzmiało to kiedyś jak jakieś bajki dla osób, które nie pracują i mają czas, by się bawić w coś takiego. Jak już dostałam plan żywieniowy i okazało się, że ja też mam tak jeść, to się przeraziłam. Po pierwsze musiałam zacząć sobie gotować i szykować pudełeczka z jedzeniem do pracy, po drugie nie wiedziałam, czy znajdę w pracy czas na jedzenie co ok 3 godziny (w mojej pracy jest zwykle tak, że dużo się dzieje i czasem nie ma czasu nawet na kawę..) Nie było łatwo, ale się udało - do gotowania się przyzwyczaiłam, a w pracy zaczęłam lepiej gospodarować czasem i jakoś mi się udaje wytrwać przy tych pięciu posiłkach. Organizm też się przyzwyczaił i teraz już nie muszę pilnować czasu - po prostu robię się głodna o określonych stałych porach (co 3 godziny). Zrozumiałam, że to całe podjadanie jest tak naprawdę w mojej głowie i nie wynika wcale z potrzeb organizmu, który lubi uregulowany tryb życia:)

Tak wygląda mój dzień z żywieniowego punktu widzenia:)

1 komentarz:

  1. Jak zwykle pięknie napisane ależ ty masz talent do pisania aż zazdroszczę takiego polotu, świetnie się czyta te twoje pościki Kasieńko :)

    OdpowiedzUsuń