piątek, 12 lipca 2013

ehh te początki



No to zaczęłam...




Wejście do Tuana wyglądało niegroźnie,a nawet zachęcająco, toteż wyzbyłam się negatywnych myśli (że sobie nie poradzę, że wstydzę się swojego wyglądu, że się skompromituję, że zabraknie mi motywacji, że zabraknie mi czasu, że chyba straciłam rozum itp.) i przekroczyłam drzwi, które miały mnie zaprowadzić do osiągnięcia mniejszego rozmiaru.

Na początku były konsultacje z dietetykiem, masażystą i z trenerem czyli etap pozbycia się iluzji na temat własnego wyglądu i zdrowia.

Z Panią dietetyk rozmawiałam o moich przyzwyczajeniach żywieniowych. Mówiąc szczerze, po tej rozmowie doszłam do wniosku, że rzeczywiście pozwoliłam Bylejakości rozpanoszyć się w moim życiu. Nie zdawałam sobie z tego sprawy, że tak źle komponuje swoje posiłki. I nie wynika to wcale z nieświadomości - o nie! To po prostu lenistwo przeze mnie przemawia. Bo ja zawsze chcę żeby było szybko i łatwo, a czy zdrowo to już nieistotne.
Potem mnie zważono...
Po ważeniu, delikatnie mówiąc, moja motywacja  wzrosła. No bo jak ja mogłam sobie coś takiego zrobić? Jak mogłam dopuścić do nadwagi, do BMI=27...No jak?!




Przeszłam tez rozmowę z Panem masażystą, który miał stwierdzić na ile cellulitis  opanował moje ciało i czy da się coś z tym zrobić. Okazało się, że cellulitis rządzi:/ Ale zapewniono mnie, że nie poddamy się bez walki!

Na koniec był próbny trening i to już mnie zdołowało całkowicie. Znowu okazało się jak wielką krzywdę zrobiłam sobie tą swoją bezczynnością i siedzeniem na kanapie. Z pozoru proste ćwiczenia sprawiały mi ogromną trudność, a po treningu nie miałam już siły na nic..

Na koniec okazało się, że im gorzej tym lepiej -  zostałam definitywnie zakwalifikowana do uczestnictwa w programie:) To chyba jedyna sprawa w moim życiu, w której pomogło mi to, że jestem gruba:)

Kolejnym etapem były zdjęcia - czyli to, czego nie lubię najbardziej, a te w dodatku ukazywały całą sylwetkę brr..
A jaką ja mam sylwetkę? Kiedyś nazwałabym to gruszką, ale według bardziej rozbudowanej nomenklatury to wychodzi mi coś pomiędzy kręglem a dzwonem. No świetnie-wyglądam jak dzwon, nie Dzwoneczek z Piotrusia Pana, tylko ciężki metalowy dzwon. Baba jak dzwon to ja! Czy dzwon można zmienić w klepsydrę -zobaczymy.

Efekty sesji zdjęciowej były, delikatnie mówiąc, przykre. Nie poznałam siebie na zdjęciu, bo jakoś nie mogłam uwierzyć, że to monstrum to ja.. Nawiasem mówiąc, nie wydaje Wam się, że te domowe lustra to jakoś zawsze pokazują nas lepiej niż wyglądamy...Bo ja mam tak zawsze - w domu wyglądam jak bogini (to trochę subiektywne zdanie;)), a jak siebie oglądam na zdjęciach z tego samego dnia, to z tej bogini już prawie nic nie zostaje, a na jej miejscu pojawia się maszkara jakaś;)
Ale wracając do tej sesji zdjęciowej, to po chwilowym załamaniu, przyszło mi do głowy, że  teraz to już może być tylko lepiej! A zdjęcie przyczepię sobie na lodówkę jako wspaniały demotywator na podjadanie. Na tą tajną półkę ze słodyczami też przyczepię:)


Ponoć Platon kiedyś powiedział, że najważniejszy w każdym działaniu jest początek. Nie dam się  zatem opanować mojemu dołującemu potworowi XXL i wbiję sobie do głowy, że początek mojej misji odchudzania wygląda obiecująco, ponieważ:

-mam już dużą motywację (gdyby dało się ją przeliczyć na kilogramy tłuszczu to ogromną;)),

- jestem przerażona jak wiele szkody w swoim organizmie wyrządziłam sobie do tej pory (a strach mnie zawsze motywował do działania),

-nie chcę tym razem robić nic po swojemu, tylko oddam się w ręce specjalistów z Tuan Club .

Kochani Specjaliści działajcie!:)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz